Fantasy Premier League, niszowy blog o #FPL

Nie ma złota w górach Szarych

Artykuł z dedykacją dla JW23.

Historia od zarania zna przypadki niemal kompulsywnej obsesji poświęconej poszukiwaniu. To prawdopodobnie najpiękniejsza ludzka skaza, która pcha nas do przodu od czasów ubicia pierwszego mamuta. Poszukiwanie prowadzi do odkryć, wiedzy, przełomów, ale także do obsesji i szaleństwa. Życie za symbol, za Sangreal , za poszukiwanie oddał Lancelot, Parsifal, Gawain. Najczystszy z nich, Galahad rzekomo odnalazł kielich, ale nie bez powodu historie arturiańskie zwane są legendami. Dr Frankenstein poszukiwał odpowiedzi i zrozumienia śmierci. Poświęciwszy życie idei i obsesji zrównania się z Bogiem, stworzył potwora z którego ręki zresztą zginął. U Lovecrafta, poszukiwanie odpowiedzi kończyło się zazwyczaj w męczarniach lub żołądkach Przedwiecznych. Zaufajcie mi, czasami lepiej nie szukać.

Fantasy Premier League jest grą losową. I podobnie jak inne gry losowe opisana jest dość dokładnie za pomocą instrukcji czy przepastnych knig. Również jak inne gry losowe, głęboko w dupie ma wszelkiego rodzaju teorie. FPL jest bowiem wypadkową czystego szczęścia – poświęciliśmy mu osobne wpisy 1 stycznia. Bowiem, czy ktoś kto kupił na GW20 Kane’a i oddał mu opaskę jest już wszechwiedzącym mędrcem pijącym ze studni mądrości FPL, czy zwykłym fuksiarzem? Po prostu: miał szczęście.

Nie ma większego kłamstwa niż statystyka. Prowadzi ona na manowce. George Bernard Shaw napisał celnie: Jeśli mój sąsiad codziennie bije swoją żonę, ja zaś nie biję jej nigdy, to w świetle statystyki obaj bijemy je co drugi dzień. Statystyką bowiem można manipulować i naginać ją dla własnych potrzeb. Intuicją w zasadzie nie. I w tym momencie, fajnie by było ten artykuł popchnąć w kierunku triumfu czucia ponad rozumem, ale pominąłbym wówczas jeden czynnik, który napędza FPL. Tortillę z odrapanej budy pod Old Trafford. Tego dnia, Rooney był głodny jak wilk. Za 88 minut mieli zagrać pojedynek z ekipą grzejącą dolne miejsca w tabeli. Roo pamiętał liczby, nakopali im ze 22 razy. Co więcej, on sam w ostatnim meczu wpakował im dwie bramki, co pamiętał jak przez mgłę, bo seks potem był zajebisty i zwycięski. W zasadzie był spokojny, ale cholernie głodny. Jedna tortilla w końcu nie popsuje starannie ułożonej przez fachowców diety. Tylko jedna. 135 minut później dopadła go taka sraczka, że ledwo zdążył do kibla przerwie. W drugiej połowie wolnym krokiem poruszał się po boisku, pilnując bardziej zwieraczy niż ilości kontaktów z piłką w polu karnym przeciwnika.

Przypadek bowiem, i jego siostra szczęście, mają w FPL najwięcej do powiedzenia. Czy zatem statystyka, teoria liczb nie mają nic do powiedzenia? W tym przypadku miecz ma dwa ostrza. Z jednej strony nie: to czasami bolesne natknąć się w trakcie gry na zombie team, który robiąc dosłownie ZERO transferów ma, powiedzmy 30 punktów mniej, niż starannie i dokładnie planowana nasza drużyna. Z drugiej natomiast, cyfry przemawiają za Fabregasem, Downingiem czy Austinem. Każdy z nich jest fizycznym bytem zbudowanym z ilości strzałów, stworzonych szans lub kontaktów z piłką. Nowoczesny football, hokej, koszykówkę, baseball, etc napędza cały przemysł oparty na cyfrach i excelu. Moneyball, świetny film. I działa to tak długo, dopóki nie zderzy się z symboliczną tortillą, kępką trawy, trampkiem obrońcy czy kontuzją mięśnia dwugłowego. Wówczas, w aspekcie FPL tracimy wyłącznie my. Inni mówią o niespodziance.

Próbuję dzisiaj sprzedać jedną myśl. Poszukujmy średniej punktów – nie poszukujmy równań i tabel, które wezmą odpowiedzialność za szczęście i przypadek. Nie szukajmy obsesyjnie kolejki idealnej. W najlepszym razie poszukiwanie takich liczb zakończy się niezrozumieniem i lekkim wkurwem. W najgorszym frustracją i zawiścią, gdyż zawsze będzie większa ryba. Nie ma bowiem drużyn od nas zdecydowanie lepszych. Są raczej Ci, którzy mieli więcej szczęścia. Ten wniosek w zasadzie powinien być budujący – każdy z nas, grający aktywnie jest sobie równy, o wynikach decydują piłkarze, przypadek – my najmniej.

Myślę, bowiem, że mądrości i intuicji nie ma co szukać w mojej jedenastce. Czy w każdej innej z top1000. Niektórzy mieli więcej szczęścia lub nie popełnili prostych błędów. Bo o ile trzeba pisać o fuksie FPL, to równolegle wypada pamiętać, że jest pewien zbiór zasad, które pomagają w FPL. Np.:

– unikanie opaski dla obrońcy,

– napastnik na ławce,

– nie rotowana obrona,

– nadpobudliwość, i analogicznie brak cierpliwości,

– nie oglądanie meczy i wyłącznie patrzenie w cyfry,

– prospekty,

– nie pilnowanie średniej, tylko poszukiwanie najlepszego wyniku w kolejce,

– nieuzasadnione hity,

– gonienie za kasą, nie punktami.

I pewnie więcej.

W styczniu każdy z Was odpali dziką kartę. Może już to zrobił. Pamiętajmy zatem, aby przy układaniu nowego składu uszanować czynnik zwany przypadkiem i szczęściem. Dziką kartę ocenią następne kolejki, natomiast w momencie jej odpalenia – nie ma złej karty. Jest tylko i wyłącznie zbiór zawodników, którzy mają lepszą lub gorszą szansę na konkretną średnią w drugiej połowie sezonu. Zatem, jeżeli chcecie czegoś szukać, to poszukujcie średniej – wtedy może być łatwiej. Natomiast przypadek jak będzie chciał to rękoma sióstr losu i tak pokrzyżuje wszystko. Tak jak w tej przypowieści o dwóch mocarstwach, które toczyły wojnę od setek lat. W końcu najmądrzejsi z mądrych zaaranżowali spotkanie dwóch władców, by podpisać pokój. Albowiem już zapomniano, o co właściwie biją się i wykrwawiają następne pokolenia. Obaj królowie spotkali się na polanie, zasiedli przy stole z winem i traktatem pokojowym. Kilkaset metrów dalej stały zaciężne pułki pilnując, aby ta druga strona nic nie wywinęła. Królowie podpisali dokument. Słońce świeciło jasno. Spod stołu wychylił łeb wąż, przypadkowo myląc mebel z pniakiem. Jeden z władców, chcąc ratować drugiego wyciągnął miecz, aby ubić gada. Obie armie widziały tylko wyciągnięte ostrze i zareagowały adekwatnie.

 

Exit mobile version