Kilka dni temu przygotowałem sobie tekst, który musiałem jedynie zwieńczyć zakończeniem. Zerknąłem dzisiaj w szkic i… usunąłem całość, wymyśliłem nowy tytuł. Dlaczego? Po pierwsze, nie byłem z niego w pełni zadowolony, a zależało mi na jakości mojego pseudo-felietonu. Jednak wcale nie było z nim tak źle, ale miałem jeszcze drugi powód, by wyrzucić moją całą pracę do kosza. Mianowicie – aktualność. Cóż, jeszcze przed deadlinem liczyłem, że będziemy mogli znów cieszyć się z FPL. Covid nie będzie już miał tak mocnych kart, a FA nieco zmądrzeje. Brak Ronaldo i Kane’a w składzie nieco straszył, ale czym byłby FPL bez emocji? Czym zwycięstwa bez większej lub mniejszej szczypty ryzyka?
Wszystko pięknie, niestety to co widziałem było tylko cudnym złudzeniem, fatamorganą, senną jawą, płonnymi marzeniami. Zanikało powoli i teraz gdy spojrzenia nie zasłaniają żadne oczekiwania, widzę… pustkę. Bez zbawieńczej oazy, zamiast której znajduje się bezkres pustyni. Nudnej, pozbawionej emocji, zostawiającej tylko zwątpienie i znudzenie. Pojawia się więc myśl – po co to wszystko? Czy na koniec tej wędrówki znajduje się coś więcej, czy tylko kolejne rozczarowania w duecie z rozgoryczeniem? Odpowiedzi na to pytanie niestety nie znam, nie zna też nikt inny. Jednak jako wędrowiec, jedno wiem na pewno. Dalsza wędrówka to jedyne co znam, dlatego póki starczy mi energii i samozaparcia, będę parł na przód. Ktoś stwierdzi, że to jedyny scenariusz, który może zakończyć się happy endem. Inny powie, że to głupota i lepiej dać sobie spokój. Usiąść pamiętając o poprzednich wielkich zwycięstwach. Czekać na lepsze czasy i oszczędzić swoje zdrowie. Niestety, granica między geniuszem i głupotą bywa bardzo cienka. Wizjonera niewiele różni od naiwnego marzyciela. Różnica potrafi być bardzo mała, a definiuje ją najczęściej jedynie końcowy sukces. I to dlatego w FPL dyskusje o wadze szczęścia i skilla nie skończą się pewnie nigdy. Nie powstanie algorytm, który wszystko wyliczy, bo do wzoru trzeba wstawić wszystkie dane. Jednak to, co cechuje ten sezon, że niemal nikt nie czuje się zwycięzcą. Wystarczy wejść na twittera i zobaczyć wszystkie składy w samej czołówce, których autorzy są już wyczerpani, mają dość tego sezonu. Te wszystkie przełożone kolejki wielu przestały już budzić wielkie emocje. Co więcej – potrafimy traktować je z obojętnością. Zwykłym wzruszeniem ramion. Gdzie jest kurwa FPL, który kocham, kocham razem z Wami. Bo Fantasy trzeba kochać, by wciąż grać i tworzyć kontent lub być jego odbiorcą. Istnieje też mikroskopijna szansa, że wychodzi Ci każda decyzja i jesteś jednym z dwóch Polaków w top100 OR, stąd radość. Kto wie?
Jaki wniosek można wyciągnąć z tego potoku słów? Nie będę się silił, by szukać wygórowanej odpowiedzi. Pewnie i tak straciłaby na ważności w ciągu kilku godzin, dni, maksymalnie tygodni. Jak wszystkie inne treści o FPL. Dlaczego więc wciąż tu jestem i poza klikaniem koszulek, nagrywam jeszcze o tym podcast i zdarza mi się coś napisać? Chyba już inaczej nie umiem. Pozostaje tylko próba przetrwania tego wszystkiego z użyciem jak najmniejszego wysiłku, licząc na lepsze jutro. Mam 55 punktów, nie ryzykowałem z opcjami DGW, licząc na mój potrojony Watford. Kolejne rozczarowanie – DGW22 bez zawodnika z dwoma meczami. Ale słońce musi kiedyś znów wyjść za horyzont, prawda? Chciałbym powiedzieć tak, ale byłaby to odpowiedź tak niepewne jak inne. Czy ludzkość nie zachowałaby się tak, jak w zbyt dla mnie trafnym „Don’t look up”? Czy dostaniemy się w tym roku na Mundial? I czy to właśnie tym razem rzucę jebane palenie? No właśnie kurwa, nie jestem tego taki pewien, jakbym chciał. Trzymajcie się tam z Ronaldo i Kane’m na C, Cancelo na ławce, Jotą z blankiem przy 3-0 i równie potrojonym Watfordem co ja. Będzie lepiej.
Prawda?
Największy fan Lucasa Digne. FPL stylem życia