Home DECYZJE O tym jak rzucałem FPL

O tym jak rzucałem FPL

0
0

Wraz z nadejściem jesieni mój świat fantasy premier league atakują niechciane, mroczne legiony. Pod poszarpanymi sztandarami zwątpienia, apatii i nonsensu szturmują przedsionki zdrowego rozsądku, drążą tunele pod komnatami dobrych chęci i wysysają gromadzoną przed sezonem 2016/2017 energię.

FPL rzucam czwarty rok. Pisanie o fantasy już trzecią jesień. Wyglądałoby to żałośnie gdybym na ten przykład palił. To ostatnia fajka, od jutra rzucam. Miałem przestać, ale nie dałem rady. Albo, rzucam od nowego roku. Wymówki, niepotrzebne gadanie a nałogowiec i tak robi swoje. FPL rzuca się trudniej bo jest jeszcze bliżej jaźni niż nikotyna. To prawie przyjaciel. Ktoś przy jaźni. Ktoś z kim mogą porozmawiać w głowie przed pójściem spać. Najbliżej do skasowania konta, adresu bloga i komórki Gruwwy jest mi jesienią. To taki chaotyczny i mętny okres kiedy wypełnia mnie poczucie zgniło szarej chujozy i zarazem irracjonalna potrzeba szukania sensu życia. Tego ostatniego, w FPL, jest tyle ile procentów w plastikowym kubku piwa na Openerze. Nie zrozumiesz FPL, a docierając do, strzeżonych przez dziwkę statystykę, wrót oświecenia podzielisz wyłącznie los Ottohausera. Esencją, jedną z kilku poznanych, fantasy premier league jest zmienność i dynamika. Panta Rhei. Wszystko płynie. Rozgrywka za Tobą nie czeka; ma określony początek i koniec, i nieubłagalnie, tydzień po tygodniu zmierza do ostatniego oddechu. Tylko po to aby kilkadziesiąt dni później zresetować się i ruszyć w dalszą wędrówkę. Urobos, Amalikotekotendron, wąż który zjada własny ogon. Koniec w wiecznym procesie powtarzania odpowiada początkowi a stale powtarzający się schemat przemiany materii doświadczonemu menedżerowi symbolizować będzie upływ czasu, śmierć i odrodzenie. Nawet wieczność.

Kosmiczny reset GW38 w GW1 tłumaczy samopowtarzalność naszych błędów FPL. Nigdy więcej graczy Liverpoolu. Nigdy więcej Barkleya… W trakcie kolejnych nocnych rozmów z FPL dopada mnie myśl: rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady. Piszę Gruwwie, że dobiłem do ściany, że za nią nic nie ma a cotygodniowe, sadomasochistyczne samookaleczanie musi się skończyć. Koledze nie brakuje optymizmu, ma go więcej ode mnie – co nie dziwi, bo więcej optymizmu niż ja posiada muszka owocówka. Gruwwa coś za ścianą widzi. Ja patrzę w ciemne oczy Capoue i w poniedziałek, gdzieś po godzinie 22, oszukuję sam siebie iż nic, a nic, nie obchodzi mnie starcie Burnley z Watford. Pojedynek bojkotuję oglądając maraton Suits. W okolicach osiemdziesiątej minuty sprawdzam wynik i serce zrywa się jak wilkor z łańcucha. 2 : 0, Heaton z CS. Trwa to moment bo w oka mgnieniu radość zamienia się w niepokój a nawet w pewność, że w trakcie ostatnich 10 minut Capoue, z Holebasem i Ighalo, zrobią mi z dupy jesień średniowiecza. Sprawia mi problem wytłumaczenie własnemu odbiciu dlaczego tym się przejmuję. Lustro nie rozumie dlaczego to było ważne. Jestem bogaty w ludzi skrzywionych podobnie jak ja. Po 5 rano Gruwwa przesyła smsa: jeden punkt. Krótko i na temat, bo dokładnie o tyle wygrał ze mną HtH. Małżonka pyta kim jest Holebas i dlaczego życzę mu czarnego przyrodzenia pomiędzy pośladkami. I tak mnie, szukającego wśród jesiennej melancholii poczucia sensu wypełnia pustka nonsensu. Myślę, że kiedyś dam radę. Jak kruche i kłamliwe jest życie uzależnionego od FPL. Świat jest taki piękny, tylko ta gra jakaś pojebana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *